środa, 8 listopada 2017

Znowu mogę być sobą



Dzień Dobry!

Po kilku miesiącach ciągłej gonitwy za marzeniami i układania sobie w głowie miliona myśli pod tytułem „co czyni cię szczęśliwą” – wróciłam. Minęło tyle czasu, a dla mnie to jak jedno mrugnięcie oczu. Był to intensywny czas rzucania przedmiotami i bluzgami. Frustracji, łez a na końcu spokoju ducha i szczęścia. Uwierzyłam każdemu, kto mówił mi, że czas remontu to najlepszy sprawdzian dla relacji międzyludzkich.
Rok 2017 jest dla mnie najcięższym rokiem w niezbyt długiej karierze mojego życia. Nastąpił znienacka pod równie ciężkim 2016 i przyniósł… Jakby to nazwać… Intensywność. Tak mocno skupiłam się na realizowaniu ustalonego planu, że zapomniałam o cieszeniu się drobiazgami. Czy było warto? Myślę, że tak. Tylko teraz potrzebuję więcej siebie w moim własnym życiu.

Co udało mi się osiągnąć?

Pracuję. Całe dnie, a czasem i wieczory, spędzam w pracy. Przyrosłam do biurka i komputera. Jaka jest moja praca? No właśnie… Intensywna. Nigdy nie mogę nic zaplanować, bo sytuacja potrafi się obrócić do góry nogami w ciągu godziny. Czasem myślę, że nie jest to miejsce dla mnie. Ale ja do wszystkiego co robię podchodzę jak do wyzwania. Dlatego staram się rozwijać, uczyć i dawać z siebie wszystko. Pewnie dlatego częściej niż myśl: „co ja tutaj robię” towarzyszy mi „nie wyobrażam sobie być gdzie indziej”.
Kupiłam wymarzone mieszkanie. Wyremontowałam, urządziłam i zasiedliłam. I dlatego teraz, gdy zakładam płaszcz i idę na tramwaj po pracy, zawsze towarzyszy mi pewna ekscytacja. Bo mimo wszystkich nerwów jakie straciłam, gdy coś szło nie tak przy remoncie teraz co zwyczajnie cieszy. Cieszy każde śniadanie i cieszy zasypianie w swoim łóżku. Cieszy gorący prysznic i oglądanie seriali siedząc pod kocem. Dziecięca radość z tego, że to twój kawałek podłogi i nikt nie może cię tu skrzywdzić.
Obroniłam magistra. Choć istnieją takie historie, które nigdy się nie kończą ta do nich nie należy. Moich studiów szczerze nienawidziłam. Dla innych te 5 lat to czas nowych znajomości, beztroskich imprez do rana, pierwszych dorywczych prac i spontanicznych decyzji. Ja tymczasem czułam, że walczę o przetrwanie. Teraz nie chcę wracać do tego, bo warto myśleć pozytywnie. A ponieważ z rocznym opóźnieniem walkę tę wygrałam – nie mam powodu do żalu i smutku. Coś co ciążyło mi przez cały rok i towarzyszyło krok w krok w tyle głowy, nagle zniknęło. To chyba najlepsze uczucie…
Kupiłam rower i poczułam się wolna. Nic mnie nie trzymało. Gdy chciałam zmienić trasę do domu, po prostu to robiłam. Czułam satysfakcję i dumę. Tego jednak trzeba chcieć. Wygodniej jest usiąść w tramwaju. Ale promienie słońca, tlen w płucach i poczucie że robię coś dla zdrowia i jeszcze sprawia mi to przyjemność to świetna sprawa.

Jakie mam teraz plany?

Chcę się rozwijać. Przypomnieć sobie moje nastoletnie pasje. Czytać książki i rysować.
Chcę zorganizować swoje życie, ustalić rytm dnia, którym będę podążać i który sprawi, że nie będę czuć się wiecznie spóźniona. Chcę „oczyścić moją szafę”.
Chcę znaleźć czas na „babskie” spotkania. Kawę na mieście czy spontaniczne zakupy. To jest strefa mojego życia, którą wiecznie zaniedbuję. Nie ma co ukrywać, że jest ona równie ważna jak inne.
Chcę JESZCZE więcej podróżować… W końcu muszę odbić sobie ten rok. Marzę o spróbowaniu czegoś nowego. Chcę poczuć lub zobaczyć coś co mnie odmieni. Da ukojenie mojemu sercu.


Strasznie się rozpisałam. Zdecydowanie za dużo słów. Chcąc nadrobić te kilka miesięcy w jednym wpisie, stworzyłam przydługawą i niezbyt ciekawą treść. Mimo to, ona musiała powstać. Byłam to winna sobie i Wam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz