Dzień Dobry!
Po kilku miesiącach ciągłej
gonitwy za marzeniami i układania sobie w głowie miliona myśli pod tytułem „co
czyni cię szczęśliwą” – wróciłam. Minęło tyle czasu, a dla mnie to jak jedno
mrugnięcie oczu. Był to intensywny czas rzucania przedmiotami i bluzgami.
Frustracji, łez a na końcu spokoju ducha i szczęścia. Uwierzyłam każdemu, kto
mówił mi, że czas remontu to najlepszy sprawdzian dla relacji międzyludzkich.
Rok 2017 jest dla mnie
najcięższym rokiem w niezbyt długiej karierze mojego życia. Nastąpił znienacka
pod równie ciężkim 2016 i przyniósł… Jakby to nazwać… Intensywność. Tak mocno
skupiłam się na realizowaniu ustalonego planu, że zapomniałam o cieszeniu się
drobiazgami. Czy było warto? Myślę, że tak. Tylko teraz potrzebuję więcej
siebie w moim własnym życiu.
Co udało mi się osiągnąć?
Pracuję. Całe dnie, a czasem i
wieczory, spędzam w pracy. Przyrosłam do biurka i komputera. Jaka jest moja
praca? No właśnie… Intensywna. Nigdy nie mogę nic zaplanować, bo sytuacja
potrafi się obrócić do góry nogami w ciągu godziny. Czasem myślę, że nie jest
to miejsce dla mnie. Ale ja do wszystkiego co robię podchodzę jak do wyzwania.
Dlatego staram się rozwijać, uczyć i dawać z siebie wszystko. Pewnie dlatego
częściej niż myśl: „co ja tutaj robię” towarzyszy mi „nie wyobrażam sobie być
gdzie indziej”.
Kupiłam wymarzone mieszkanie.
Wyremontowałam, urządziłam i zasiedliłam. I dlatego teraz, gdy zakładam płaszcz
i idę na tramwaj po pracy, zawsze towarzyszy mi pewna ekscytacja. Bo mimo
wszystkich nerwów jakie straciłam, gdy coś szło nie tak przy remoncie teraz co
zwyczajnie cieszy. Cieszy każde śniadanie i cieszy zasypianie w swoim łóżku.
Cieszy gorący prysznic i oglądanie seriali siedząc pod kocem. Dziecięca radość
z tego, że to twój kawałek podłogi i nikt nie może cię tu skrzywdzić.
Obroniłam magistra. Choć
istnieją takie historie, które nigdy się nie kończą ta do nich nie należy.
Moich studiów szczerze nienawidziłam. Dla innych te 5 lat to czas nowych
znajomości, beztroskich imprez do rana, pierwszych dorywczych prac i spontanicznych
decyzji. Ja tymczasem czułam, że walczę o przetrwanie. Teraz nie chcę wracać do
tego, bo warto myśleć pozytywnie. A ponieważ z rocznym opóźnieniem walkę tę
wygrałam – nie mam powodu do żalu i smutku. Coś co ciążyło mi przez cały rok i
towarzyszyło krok w krok w tyle głowy, nagle zniknęło. To chyba najlepsze
uczucie…
Kupiłam rower i poczułam się
wolna. Nic mnie nie trzymało. Gdy chciałam zmienić trasę do domu, po prostu to
robiłam. Czułam satysfakcję i dumę. Tego jednak trzeba chcieć. Wygodniej jest
usiąść w tramwaju. Ale promienie słońca, tlen w płucach i poczucie że robię coś
dla zdrowia i jeszcze sprawia mi to przyjemność to świetna sprawa.
Jakie mam teraz plany?
Chcę się rozwijać. Przypomnieć
sobie moje nastoletnie pasje. Czytać książki i rysować.
Chcę zorganizować swoje życie,
ustalić rytm dnia, którym będę podążać i który sprawi, że nie będę czuć się
wiecznie spóźniona. Chcę „oczyścić moją szafę”.
Chcę znaleźć czas na „babskie”
spotkania. Kawę na mieście czy spontaniczne zakupy. To jest strefa mojego
życia, którą wiecznie zaniedbuję. Nie ma co ukrywać, że jest ona równie ważna
jak inne.
Chcę JESZCZE więcej
podróżować… W końcu muszę odbić sobie ten rok. Marzę o spróbowaniu czegoś
nowego. Chcę poczuć lub zobaczyć coś co mnie odmieni. Da ukojenie mojemu sercu.
Strasznie się rozpisałam.
Zdecydowanie za dużo słów. Chcąc nadrobić te kilka miesięcy w jednym wpisie,
stworzyłam przydługawą i niezbyt ciekawą treść. Mimo to, ona musiała powstać.
Byłam to winna sobie i Wam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz