W
nawiązaniu do poprzedniego posta, dzisiaj pierwszy wpis z serii „Smakuj życie”.
Podróże są dla mnie nieodłączną cząstką mojego życia i nie wyobrażam sobie, że
ktoś mógłby mnie zatrzymać na dłużej w jednym miejscu. Dlatego postanowiłam
stworzyć cykl wpisów o tym gdzie byłam, co zobaczyłam, czego spróbowałam i co
jadłam. Mini poradnik i przewodnik, choć bardziej zbiór najlepszych wspomnień
mojego życia.
Dzisiaj napisze o mojej
pierwszej podróży do Azji, a zarazem ostatniej jaką odbyłam. Korzystam z
niezatartych jeszcze wspomnień. Ta wyprawa była dla mnie wyjątkowa, ponieważ
stanowiła moją wymarzoną podróż poślubną. Tyle tytułem wstępu.
Za co pokochałam azjatycką
kuchnię?
Nigdy do końca nie wiedziałam
co dostanę na talerzu.
Ile restauracji tyle wersji
Nasi Goreng i Mie Goreng, czyli smażonego ryżu lub makaronu. Zawsze gdy
chciałam się najeść zamawiałam właśnie te dania. Siła tkwi w prostocie. Jednak
jedyne czego możecie być pewni to że dostaniecie ryż Dostaniecie też jajko, z
reguły wmieszane w danie na patelni jak jajecznica, ale wersja z jajkiem
usmażonym i położonym na wierzch też się zdarza. Zamawiając wersję z
kurczakiem, również możecie być pewni, ze ten kurczak tam się znajdzie, ale czy
nie będzie kotletem w panierce już nie mogę wam obiecać… Tak czy siak, jest to
obowiązkowy punkt programu w azjatyckim menu!
Niesamowity sos orzechowy!
Satay/Sate –dwie nazwy smak
ten sam! Bardzo proste danie, ponieważ są to po prostu szaszłyki z kawałków
różnych gatunków mięsa, grillowane i podawane z wyśmienitym sosem orzechowym.
Za tym sosem tęsknię najbardziej. Mogłabym go jeść codziennie! Dla wszystkich
miłośników masła orzechowego jest to coś najlepszego na świecie. Na Bali mieliśmy przyjemność jeść to danie
podawane na „mini grillach” , które utrzymywały temperaturę dania. Bardzo fajny
patent, który sprawiał, że nie tylko brzuch ale i oczy się najadły.
Zupa niczym polski kapuśniak - soto ayam
Po całym dniu zwiedzania, moim
ulubionym momentem dnia był ten, gdy zasiadałam do stolika i czekałam na
zamówione danie. Gdy pewnego dnia moje zmęczenie sięgało zenitu otworzyłam
kartę szybko zerknęłam i wybrałam danie o nazwie która nic mi nie mówiła. W
opisie dostrzegłam tylko słowa makaron i kurczak. To wystarczyło mi do pełni szczęścia.
Moje zdziwienie było ogromne, gdy otrzymałam zupę z kurczakiem i makaronem.
Gdybym wiedziała co zamawiam pewnie nigdy bym się nie zdecydowała na zupę. A
tak miałam okazję zjeść cos na kształt kapuśniaku z pomidorem i jajkiem na
twardo. Syte i całkiem smaczne, mimo że nie przepadam za kapuśniakiem w
polskiej wersji. Warto próbować wszystkiego.
Ryby i owoce morza
I te grillowane i te w liściu
bananowca. I w ogóle wszystkie. Zawsze świeże i doskonale przygotowane.
Owoce
O owocach na pewno powstanie
osobny wpis. W każdym razie jadąc do Azji zrobiłam sobie cała listę owoców,
które koniecznie muszę spróbować i które akurat można dostać. W lipcu i
sierpniu niestety lista znacznie się kurczy, ze względu na porę suchą… Mój
ulubieniec: mangostan! Owoce w Indonezji jadłam cały czas. Na śniadanie, na
plaży prosto od pani noszącej je w koszyku na głowie, na targu. Pokochałam
papaję, której w Polsce nienawidziłam. Ale jak mogła mi smakować taka
przewieziona przez pół świata?
Soki i młode kokosy
Alkohol w Indonezji jest
bardzo drogi, a woda szybko brzydnie, gdy ze względu na upały pije się jej
kilka litrów dziennie. Niezastąpione w tej sytuacji stają się soki. W mało
której restauracji kupi się sok z kartonu. Królują te świeżo wyciskane i
blendowane. Na plaży obowiązkowo kokosy. A wszystko to za raptem kilka złotych
po przeliczeniu. Ja osobiście pokochałam wersję limonkową, mocno orzeźwiającą.
Wielu rzeczy nie opisałam, ale nie sposób zebrać to wszystko w jeden
post, który nie zanudziłby wszystkich na śmierć. W razie jakichkolwiek pytań,
chętnie odpowiem…
Jakość zdjęć jest tragiczna, ale to głównie z powodu mojej niechęci do strzelania lampą błyskowa w oczy innym ludziom podczas posiłku i ustawiania kadru przez 10 minut, gdy jedzenie stygnie. :)
Pozdrawiam, K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz