środa, 8 lutego 2017

Rób to co kochasz i czego nienawidzisz



Ostatnio tyle się dzieje… Czuję się osaczona przez naglące terminy w pracy i obowiązki względem rodziny. Co chwilę ktoś pyta o spotkanie, a wszystkie moje mięśnie napinają się w niemej prośbie o chwilę wytchnienia na kanapie w domu. Rozpaczliwie potrzebuję promieni słonecznych ogrzewających moją twarz w drodze do domu po pracy. Księżyc owszem jest piękny, ale jakoś mi już spowszechniał. Chciałabym krzyczeć, ale nawet tego nie mogę przez zawieszony w powietrzu smog. Czasami wydaje mi się, że jestem jednogroszówką, których zawsze jest za dużo w portfelu i właściwie nikt się po nią nie schyli, gdy upadnie. Skoro to wszystko co mnie otacza mogłoby funkcjonować beze mnie, dlaczego uparcie staram się być na tyle ważna, by kogoś poruszyło moje nagłe zniknięcie. Jedyną drogą do szczęścia jest porzucenie takiego myślenia. Nikt mnie nie potrzebuje – fajnie. Znaczy, że mogę żyć, tak by każdy dzień przywoływał uśmiech na mojej twarzy. 




Stoję na szczycie. Wdycham mroźne powietrze. Moje dłonie drżą lekko z niepewności. Czy dalej potrafię? Czy lęk przed porażką nie jest silniejszy? Spoglądam w dół. Światła latarni migoczą wesoło. Widzę ludzi – małe punkciki poruszające się w mniej lub bardziej zgrabny sposób. Zamykam na chwilę oczy i nagle czuję się lekka. W tej chwili jestem wolna, nie dotyczą mnie żadne schematy. Żadne zmartwienia nie są w stanie mnie dogonić. Już wiem, że wystarczy odepchnąć się kijkami by stać się panią własnego losu. Może to tylko ulotna chwila, raptem 40 sekund. Tylko te 40 sekund to więcej niż przez cały ubiegły miesiąc spędzony na utartych schematach działania. Jestem gotowa. Ruszam. Sekundy mijają… 1… 2… 3.. słyszę tylko wiatr próbujący mnie zatrzymać, nic innego się nie liczy. 4… 5… 6… płatki śniegu chłodzą mi twarz. Czerpię z tej chwili, jak najwięcej, bo wiem, że zaraz się skończy… Hamuję. Opieram dłonie na udach i czuję jak się trzęsą z wysiłku. Uśmiecham się. Już pamiętam, dlaczego tak bardzo to kocham.
A ty? Wiesz co sprawia, że jesteś taką, a nie inną osobą? Co daje ci dziecięcą radość? Nigdy nie pozwól, by to odeszło. Nie daj sobie wmówić, że z tego się wyrasta, że ważniejsze są inne rzeczy. Niby co jest ważniejsze od szczęścia?! Ja mam coś takiego. Poza nartami oczywiście. Harry Potter. Tak wiem, to śmieszne. Ale wiesz co? Nic mnie to nie obchodzi! Żadna inna książka nie nauczyła mnie tak wiele. To pierwsze powieść jaką przeczytałam samodzielnie. Pokazała mi jaką moc ma wyobraźnia. Jak cudownie jest dzielić się pasją z przyjaciółmi. Jakiej cierpliwości wymaga życie, gdy oczekiwałam na kolejne części. Gdy niedawno obejrzałam ponownie film poczułam się znowu jak dziewczyna. Bardzo radosna i podekscytowana. Chyba to jest właśnie szczęście? Jeśli to czytasz, podziel się ze mną czym jest dla ciebie?
 




Jest też druga strona medalu. Wszystko to czego nienawidzimy. Nienawidzę czytać – może zamiast sięgać po kolejny romans, spróbuj zatopić się w intrydze kryminału. Nienawidzę jeździć na łyżwach – nienawidzisz, czy może wstydzisz się, bo  nie idzie ci to najlepiej? Nienawidzę kaszy – a w ilu odsłonach jej próbowałaś? Jedynie rozgotowana jęczmienna z sosem? Hm… Eksperymenty w kuchni są potrzebne, warto próbować.
Ja nienawidzę słowa nienawidzę. Nauczyłam się je zwalczać, ponieważ za dużo ma w sobie negatywnej energii. Szkoda życia na marudzenie. Kiedyś wydawało mi się, że nienawidzę biegać. Zrzucałam to na ból kolan i zadyszkę po biegu na tramwaj. Los tak chciał, że skręciłam kostkę i była bardzo słaba. Zmusiłam się do wzmacniania jej właśnie na bieżni. Chodziłam cała czerwona po twarzy z grymasem bólu od kolan i kostki. Zaczynałam od oszałamiających 3 kilometrów, przy czym głownie maszerowałam, z krótkimi około dwuminutowymi przebieżkami. Czułam nieopisaną wściekłość. Nie mogłam zrozumieć dlaczego mam taką fatalną kondycję skoro ćwiczę pilates od 1,5 roku. Chyba ta wściekłość spowodowała, że zaciskałam zęby i biegałam więcej i więcej, za każdym razem schodząc z bieżni i powtarzając „nienawidzę biegać”. Ostatnio po 4 miesiącach od początku tej historii przebiegłam 8 kilometrów. Byłam strasznie z siebie dumna.
Nie. Nie powiem teraz, że pokochałam bieganie. Tutaj raczej chodzi o to, że pokochałam siebie. Udowodniłam sobie, że jestem silna. Że mogę. A skoro mogę biegać, mimo że było mi tak ciężko na początku, to znaczy że mogę też spełniać inne marzenia. Dlatego uważam, że warto robić to czego się nienawidzi. Szczęście jest tak cholernie ciężko odnaleźć. Trzeba próbować wszystkiego. Czerpać z życia pełnymi garściami.

Wiem, że strasznie się rozpisałam. Wiem, że mało kto doczyta do końca. Jeśli jednak jesteś tutaj i czytasz, napisz. Będzie mi niezmiernie miło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz